Początek roku skłania wielu ludzi pracujących w sprzedaży do rozważań na temat tzw „nowego otwarcia”. Niektórzy rozpoczynają nową pracę, inni obiecują sobie, że rozwiną swoje handlowe skrzydła, jeszcze ktoś startuje z działaniem na własny rachunek.
Wszyscy zastanawiamy się, którą z dwóch dróg obrać dla realizacji naszych nowych celów. Pierwszą z nich jest cierpliwe „dzierganie” w ukryciu naszego dzieła, pomysłu czy zaplanowanej akcji a potem zaprezentowanie światu już gotowego rozwiązania, za pomocą którego będziemy zdobywać świat.
Drugą drogą jest podjęcie działania po minimalnym okresie przygotowań, wkroczenie w rzeczywistość z rozwiązaniem o określonej użyteczności a potem, w miarę rozwoju sytuacji – modyfikowaniem i rozwijaniem naszego projektu w zależności od potrzeb.
Zaletą pierwszego podejścia jest teoretycznie większy sukces gdyż nasze rozwiązanie jest lepiej zaprojektowane. Wadą jest dłuższy czas kiedy nie uzyskujemy dochodów gdyż nasze „coś” pozostaje w ukryciu.
Analogicznie – druga droga pozwala szybciej realizować sprzedaż ale z pewnością części potencjalnych klientów nie uda nam się pozyskać z uwagi na pewne niedopracowanie efektu naszej pracy.
Zastanawiając się nad tym, która droga jest lepsza, szukajmy przykładów, które przemówią do naszej wyobraźni. Ja znalazłem trzy, które przekonują mnie do drogi numer dwa. Oto one:
DYSTRYKT 9
Ci, którzy pamiętają jak świetnie prezentuje się ten film od strony wizualnej mogą nie chcieć uwierzyć, że jego prekursorem był – niemal prymitywny – filmik „Alive in Joburg”.
REKSIO
Każdy chyba w Polsce wie kim jest Reksio – wszyscy mamy w głowach jego wizerunek. Jeśli jednak obejrzymy pierwszy odcinek serii (odcinek pt „Reksio poliglota”), zachłyśniemy się herbatą z wrażenia ponieważ to, co zobaczymy na ekranie w bardzo niewielkim stopniu będzie przypominało Reksia jakiego znamy.
FAMILY GUY
Perfekcyjna animacja tego serialu dla starszych widzów jest wielkim sukcesem jego twórcy – Setha MacFarlane. To, co widzimy posiada nie tylko własny styl. Rzeczywistość świata Family Guya jest odwzorowana z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Spójrzmy jednak na początki – a złapiemy się za głowę. W „The Life of Larry” odnajdziemy zaledwie cień podobieństwa do późniejszych perypetii rodziny Gryffinów. Nawet imię głównego bohatera (nie mówiąc już o jego fizjonomii) jest zupełnie inne niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni gdy słyszymy piosenkę otwierającą każdy odcinek Family Guy.
Jak zatem widać, komercyjny sukces wcale nie musi oznaczać, że początki były spektakularne. Jeśli podjęliśmy jakieś zobowiązania sprzedażowe z myślą o nadchodzącym roku, to starajmy się raczej wypuścić na wodę dłubankę, która stanie się potem fregatą niż usiłować w pojedynkę zawojować rynek kompletnym produktem, którego tworzenie pochłonie dziesięć lat naszego życia.