Crocsy – szał, Kroksy – szajs

Czerwiec 6, 2014

Zajmując się tematyką sprzedażową nie mogę nie odnieść się do fenomenu gumowych butów, które wywołały ostatnio kolejną szarżę spragnionych lansu klientów na sklepy spożywcze Lidl. Każdy kto widział film na Youtube (jeśli jeszcze jakimś cudem ktoś nie widział to wystarczy wpisać na YT „Lidl walka o crocsy”) wie o czym mowa.

Oczywiście zadziałała w tym przypadku zasada niedostępności opisana przez Roberta Cialdiniego w książce „Wywieranie wpływu na ludzi”. Towar w mocno ograniczonej ilości (przynajmniej w stosunku do liczby osób, które są nim zainteresowane) i w bardzo dobrej cenie. Oto gotowy przepis na tłumy pchające się do kasy i szum w mediach.

Na filmie widać wyraźnie, że ludzie biorą te buty na ślepo, nie sprawdzając rozmiaru czy koloru. Byle jak najwięcej wyszarpać przed innymi. Jest oczywiste, że część tego towaru znalazła się tego samego dnia na allegro w cenie nieco wyższej choć i tak niższej niż „zwykła” cena Crocsów. Normalka w takich przypadkach. Dziwię się, że Lidl nie wprowadził obostrzeń co do liczby klapek na człowieka. Jakiś czas temu gdy w ofercie były piwa dobrej marki nie można było kupić więcej niż skrzynkę na klienta.

W mediach podniosły się głosy o Polakach, którzy tracą resztki godności dla trzydziestu srebrników jednak trzeba powiedzieć wprost – absolutnie nie jest to domena Polaków. We wszystkich krajach zdarzają się tego typu sytuacje więc to, czy są to Polacy, Kanadyjczycy, czy Egipcjanie – nie ma tu nic do rzeczy.

Chcę również wspomnieć o potędze rozpoznawalności marki. Kilka dni później bowiem, odwiedziłem Lidla przy okazji zwyczajowych zakupów i oto ujrzałem czekające na klientów dziesiątki par już nie Crocsów lecz Kroksów, którymi mało kto się interesował. Cena była lepsza, dostępność praktycznie nieograniczona jednak zainteresowanie było słabe. Czy zmiana literek z „c” na „k” mogła spowodować tak gwałtowną zmianę? Niewątpliwie tak.

Pamiętajmy, że takie akcje często są prowadzone na zerowych lub ujemnych marżach sklepu, który liczy, że przy tej okazji klienci dorzucą coś jeszcze do koszyka. Wyobraźmy sobie bowiem gościa, którzy wyszarpał dla siebie kilka par klapek i oto endorfiny poniesione do jego mózgu wprawiły go w dobry nastrój – to już jest duża zachęta do dalszych zakupów. W euforii dokupi sobie jeszcze kiełbaski na grilla i czteropak piwa dla uczczenia zwycięstwa.

A nawet jeśli klient nie dokupi nic innego, to wiralowy filmik, który w ciągu 6 dni obejrzało prawie milion ludzi jest reklamą, której wartość jest dużo większa niż koszty wynikające z dumpingowej ceny butów.

Facebook

Archiwa

Zakaz kopiowania materiałów bez zgody autora © 2017