Wungiel je we wiosce!
Każdy kto zna tytułowy cytat wie o co w nim chodzi. Tym, którzy nie wiedzą, szybko wyjaśniam, że pochodzi on z filmu „Miś” i dotyczy, szeroko rozumianego, handlu węglem.
Gdyby zapytać przeciętnego obywatela z ulicy z czym kojarzy mu się handel węglem, to opisałby, mniej więcej, tą właśnie scenę w filmu Barei. Czyli mamy: brudny wóz z węglem lub inny pojazd, miejsce w którym ten węgiel się kupuje czyli hałdę a przy niej kontener-biuro, gdzie załatwia się transakcję. Do takich miejsc z reguły nie chodzi się w najlepszych ciuchach gdyż wszystko otacza czarny węglowy pył i potem konieczne jest gruntowne pranie odzieży.
Tymczasem, dzięki uprzejmości mojego kolegi Piotra, mogłem się przekonać, że węgiel można sprzedawać w samym środku galerii handlowej. Czysto, miło i schludnie. Nazwy produktów to już nie, po prostu, „węgiel” ale są podobne do dzisiejszych nazw farb w marketach („wiosenny poranek”, „egipski piach” czy „złoto dla odważnych”). Jeden węgiel nazywa się „polski orzech”, inny „ekogroszek wesoła”, jeszcze inny „sztygargold”. Tak się właśnie powinno sprzedawać czarne złoto!
W razie gdyby ktoś przybył do galerii handlowej z dzieckiem, stoisko z węglem oferuje przyciągające dzieci zabawki w rodzaju wywrotek czy koparek (zapewne standardowego wyposażenia każdej hurtowni węgla). Ba – są nawet smycze z logo firmy do kupienia. Widać, że ktoś dobrze to sobie przemyślał.
Tego rodzaju pomysły sprzedażowe dają do myślenia. Dzięki nim widać, że każdy, nawet najmniej sexy produkt można, przy odrobinie wyobraźni, przerobić na chwytliwą, przyciągającą uwagę koncepcję.
(fot. dzięki uprzejmości Piotra B.)